Rozdział 2
2)
Obudziłam się, czując ucisk. Oczy
piekły tak bardzo, iż nie mogłam ich otworzyć, gdyż sprawiało mi to ogromny
ból. Po kilku próbach osiągnęłam swój cel i oniemiałam. Widok, który ujrzałam
był cudowny, ale przypomniał mi o rozmowie z Ophelią. Jej groźby były
prawdziwe. Wyrzuciła nas z Togolesu.
Nie chcąc dłużej zatracać się nad
własnym losem, wstałam ( co było wielką udręką dla mojego, obolałego ciała) i
zaczęłam zwiedzać mój nowy dom.
Rozejrzałam się wokół siebie, a
moje bolące oczy mało co nie wyschły mi z zachwytu. Salon był bardzo nowoczesny
i utrzymany w jednolitym czarno-białym stylu. Z sufitu, od którego biła chłodna
jasność halogenów zwisały szklane, niby popękane lustra, służące za lampę.
Przede mną stały trzy czarne stoliki kawowe, również szklane ( nie chciałabym
się powtarzać, ale naprawdę większość rzeczy była szklana). Kilka minut temu
leżałam na jednej z trzech, skórzanych kanap. Po mej prawej stronie wisiał
ogromny telewizor, a po przeciwnej prześliczna tapeta stawiająca kropkę nad i,
w tym oto miejscu. Obróciwszy się od razu chciałam przymrużyć oczy, ale
czynność ta okazała się zbędna. Byłam zdziwiona, gdyż przez olbrzymie okno wpadało
mnóstwo promieni, ale mnie nie raziły. Łał.
Szłam dalej po miękkim, ciemnym
dywanie i oniemiałam. Ujrzałam kuchnię marzeń. Liczne, wysokie, szare meble
były pozbawione uchwytów, ale i tak nie można ich było nie zauważyć. Trzy
wbudowane w nie nowoczesne, srebrne piekarniki, kusiły by coś w nich upiec, a
stojąca przed całym zabudowaniem biała wyspa (kuchenna oczywiście) dodawała
pazura.
Następna była jadalnia z dębowym
stołem pośrodku i czarnymi, skórzanymi krzesłami wokoło. Nad tym wszystkim
zwisały trzy, ciemne lampy. Moje serce powoli przyspieszało.
Kolejnym „magicznym” miejscem była
łazienka. Tutaj akurat dominowała porcelana. Nad dwiema umywalkami wisiało
ogromne, elipsowate lustro, a obok jeszcze jedno, trochę mniejsze. Ściany były
trochę podobne do wnętrza ula, co jeszcze bardziej przyciągało uwagę w ich
kierunku. Po przeciwnej stronie był prysznic, którego prostość podnosił jego
poziom nowoczesności.
Wszedłszy na górę, po białych, niby
szklanych schodach, pchnęłam pierwsze z siedmiu drzwi. Od razu poczułam, że to
będzie mój zakątek. Podeszłam kilka kroków dalej i poczułam niezwykłą miękkość
pod stopami. Spojrzałam w dół i ujrzałam fioletowy dywan, a przed nim łóżko z
białego drewna, oraz leżącą na nim czerwoną kołdrę. Generalnie zarówno panel jak
i meble były wykonane z tego samego rodzaju drzewa, co i moje „legowisko”. Nie
chciałam wychodzić, lecz skusiłam się na oględziny jeszcze jednego pokoju.
Pchnąwszy drzwi od razu poczułam
perfumy mojego brata – tak to był jego kąt. Świetnie do niego pasował. Na
ścianie nad łóżkiem, ( na którym spał Jacob – mój brat) była naklejona postać
jego ulubionego koszykarza, którego imienia i tak nie znam. Kolorystyka tego
miejsca skupiała w sobie zieleń i błękit. Nie chcąc przeszkadzać w odpoczynku
dla mojego starszego o dwadzieścia lat, a właściwie teraz na Ziemi, to o dwa
lata braciszka, wyszłam i wróciłam do mojego ulubionego pomieszczenia.
Nie chciałam spać, więc po prostu
leżałam i wciąż przecierałam oczy, upewniając się, czy to wszystko nie jest
przypadkiem snem. Ale nie, to była prawda, a może koszmar… W zasadzie zostałam
wyrzucona z mojego rodzinnego, wampirzego miasta, więc chyba nie powinnam się
cieszyć. Byłam wdzięczna Ophelii i to bardzo, za to, że mimo naszego
przewinienia nie wyrzuciła nas po prostu na ulicę. Chyba jednak źle ją oceniłam,
ona naprawdę nadaje się na Przedstawicielkę Rady…, tak teraz to wiem. Z mojego
rozmyślania wyrwało mnie głośnie stukanie do drzwi. Zbiegłam, a otworzywszy je
ujrzałam moją przyjaciółkę – Vanessę. Po jej minie od razu zauważyłam, iż była
jednocześnie zachwycona jak i przestraszona. Zaprosiłam ją do środka,
uściskałam, po czym ona zaczęła wciskać mi do rąk jakąś kopertę. Otworzyłam ją
i zaczęłam czytać na głos:
- Drogie Katerino i Vanesso! Bardzo żałuję, że
skazałam was na taką karę. Teraz, gdy już moje emocje opadły, czuję, iż
wystarczyłby tylko czar na ludzi by o nas zapomnieli. Jednak mojego zaklęcia
już nie cofnę, próbowałam, wybaczcie. Jednakże będę próbowała was z stamtąd
wydostać. Przepraszam was, a zwłaszcza ciebie Kate, za docinki z mojej strony.
Byłam zbyt pochłonięta władzą… Jak tylko wrócisz, obiecuję, że przekażę ci moje
stanowisko, gdyż ty w przeciwieństwie do mnie umiesz panować nad swoimi
uczuciami. Piszę do was, bo chcę wam pomóc. Jak zapewne zdążyłyście zauważyć
wyposażyłam wasze domy nowocześnie – chciałam tym choć trochę umilić wam chwile
spędzone na Ziemi. Jak zapewne się domyślacie Togoles już nie jest miastem
wampirów, lecz oddzielnym wymiarem, chcę wam przypomnieć, że już nikt nie wiem
o naszym istnieniu. A, zapomniałabym. W ostatnim pokoju na piętrze znajduje się
lodówka z niewyczerpalnym zapasem krwi. Jest tam również lustro, dzięki któremu
możecie się komunikować ze swoją rodziną, która została w wampirzym świecie,
jak i również ze mną. Wiem dosyć dużo o życiu wśród ludzi, dlatego regularnie
chcę wam udzielać pomocnych rad – jeśli tylko tego chcecie. Szczerze mówiąc
tęsknie za wami. Skomunikujcie się ze mną za chwilę, powiem wam trochę jak
macie się odnaleźć w nowym środowisku. Pa, kochane. Ophelia.
- Łał. Zamurowało mnie. – rzekła moja
przyjaciółka.
- Ona nie była zła. Chciałabym cofnąć czas i
zaprzyjaźnić się z nią. – powiedziałam wzruszona dogłębnie listem.
- Obie czegoś żałujemy. – zauważyłam w oczach
Vanessy łzy – Będę już zmykać połączę się z Ophelią, część. – powiedziawszy to
wyszła.
Ja udałam się na górę, do pokoju
wskazanego przez Przedstawicielkę Rady. Kiedy do niego weszłam wszystko było
tak jak to ona opisywała. Pośrodku stało lustro, mniej więcej mojego wzrostu.
Jego rama była wysadzana jakimiś klejnotami. Po lewej stronie stała owa „wiecznie
pełna lodówka”, zajrzałam do niej i rzeczywiście jej zawartością były woreczki
z krwią. Właśnie w tej chwili poczułam pragnienie, chwyciłam więc pierwszy z
nich i wbiłam moje kły, przebijając folię. Piłam zachłannie, ale jej smak nie
był tak cudowny jak krew płynąca z Wodospadu Życia – w dodatku to co ja piłam
było cholernie zimne, także moje kły przeżyły wstrząs termiczny. Zaspokoiwszy
głód podeszłam do Zwierciadła Wszechwiedzy (tak mówił napis widniejący na ramie
lustra) i… nie wiedziałam co mam robić. Szukałam przycisku lub czegokolwiek co
by ten przedmiot uruchomiło. Po kilku minutach bezskutecznych poszukiwań,
usiadłam na podłodze i zaczęłam po prostu myśleć. Ku mojemu ogromnemu
zdziwieniu lustro zaczęło świecić, ujrzałam jakieś błyski i usłyszałam głośny
krzyk „Pomyśl o mnie!”. Wstałam i w tym samym momencie Zwierciadło zgasło.
Wkurzyłam się na maksa, ale chwilę później nerwy mi przeszły, toteż zaczęłam
się zastanawiać nad słowami, które nie dawno usłyszałam. Minęły dwie minuty, a
ja wciąż nie wiedziałam o co chodzi. Zdecydowałam się zrobić pierwszą lepszą
rzecz jaka przyjdzie mi do głowy. W końcu oświeciło mnie i całe me myśli
skupiłam na Ophelii. Sekundę później jej wizerunek był widoczny w lustrze.
Byłam uradowana i dumna z siebie, że dotrwałam do końca i nie rozbiłam tego
Zwierciadełka (uwierzcie, takie myśli też przechodziły mi przez głowę).
- Wybacz, zapomniałam ci powiedzieć jak się tego
używa. – głos do niedawna „czarownicy”, a teraz mojej przyjaciółki był słodki
jak miód.
- Nic się nie stało, dałam radę. – odpowiedziałam
z uśmiechem. Uznałam też, iż z powodu takiej błahostki nie należy robić komuś
wyrzutów.
- Dobrze, zacznę od podstaw. Oto twoja historia,
którą ty i twoja rodzina będziecie opowiadali ludziom, gdy ci będą chcieli się
dowiedzieć kim jesteście. Otóż przyjechaliście z Californii, ponieważ
uznaliście, że tu będą lepsze warunki do życia.
- Nic nie wiem o Californii.
- Podstawowe informacje znajdziesz w Internecie, a
jeśli ktoś bardzo wścibski będzie pytał się o waszą dalszą rodzinę, powiedzcie,
że mieszkają w Europie.
-Okej, zrozumiałam.
- Następna sprawa to miejsce pracy twoich
rodziców. Twój ojciec William jest biznesmenem, a matka projektantką mody. Nie
rób takich min, naprawdę mają załatwioną robotę.
- Ophelio, ale oni nie mają doświadczenia.
- Kate, w czasie przenoszenia was tutaj, dałam
każdemu członkowi twojej rodziny wiedzę potrzebną do życia w tym miejscu.
Wiedzą oni również o powodach ta nagłej zmiany.
- Tak! Czyli nie będę musiała przeprowadzać z nimi
tej okropniej rozmowy. – odetchnęłam z ulgą.
- Raczej nie. Przejdźmy dalej, ty wraz z Vanessą,
na Ziemskie lata macie po szesnaście lat i od tej pory będziecie uczęszczać do
liceum im. Natalie Santit. Wszystkie dokumenty masz przygotowane w salonie, w
szafce pod telewizorem. Myślę, że znajdziecie sobie przyjaciół. Lecz
pamiętajcie, ani słowa nikomu o waszej prawdziwej tożsamości.
- Wiem, już drugi raz nie popełnimy tego błędu.
- Cieszę się. Muszę już kończyć i pamiętaj możesz
się połączyć z każdym z twojej rodziny, a także ze mną. Będę się starała was z
stamtąd uwolnić. Pa, tęsknię.
- Pa. – odpowiedziałam.
Znalazłszy się w pokoju, usiadłam
na łóżku i pogrążyłam się w rozmyślaniach. Z każdą sekundą moje zaskoczenie,
zmianą postawy Ophelii rosło. Czułam się jakby oszukiwana, bo dlaczego niby
dziewczyna, która do tej pory zatruwała mi życie, nagle ot tak się zmienia. Ale
może każdy czasem się zmienia.
- Katerino, pozwól na chwilę. – usłyszałam donośny
głos mojej matki.
Usłuchawszy jej prośby, zeszłam do
salonu, gdzie zastałam całą moją rodzinę, siedzącą na kanapie. Podeszłam do
nich i prawie co oniemiałam ze zdziwienia, bo na żadnej z ich twarzy nie
dostrzegłam choć szczypty radości.
-Wzywaliście mnie? – spytałam niepewnie.
- Siadaj.! – stanowczy głos ojca bardzo mnie
zdezorientował.
- Chcecie wysłuchać mojej wersji zdarzeń? –
powiedziałam.
- Wiemy o wszystkim i jako twoja matka, chcę byś
to ty chociaż raz w życiu mnie posłuchała.
- Dobrze, – moje nerwy wciąż rosły. – ale
wiedzcie, iż to głównie z winy Vanessy znaleźliśmy się tutaj.
- Myślałam, że to twoja przyjaciółka. – mama była
bardzo pewna siebie.
- Jest moją przyjaciółką, lecz… - urwałam, nie
umiałam podać mej rodzicielce odpowiedniego argumentu.
- Po pierwsze, to obie zachowałyście się
nieodpowiedzialnie i nie będę dalej drążyła tego tematu. Po drugie, od dzisiaj
zaczynamy nowe życie, co wiąże się z pewnymi zasadami. Na początek, obowiązuje
was zakaz używania wampirzych zdolności, tzn. zero: szybkiego biegania,
lewitowania, chodzenia po suficie i ścianach, przenoszenia przedmiotów siłą
woli oraz używania swoich darów.
- Mamo, ale moja super siła jest mi potrzebna bym
w ogóle mógł rozwijać moje zdolności. – Jacob był naprawdę zdeterminowany.
- Synu ja rozumiem, iż chciałeś należeć do
Strażników, ale tutaj coś takiego nie istnieje, ja… nie jestem nawet pewna czy
kiedykolwiek wrócimy do domu. Przepraszam!
- To nie ty musisz przepraszać Amando, –
oświadczył mój ojciec. – tylko nasza córka. To ona zawiniła.
- Macie mi coś jeszcze do powiedzenia, bo zaczynam
dochodzić do przekonania, iż ta rozmowa kompletnie nie ma sensu. - orzekłszy to
odczekałam chwilę, a widząc wzruszenie ramionami u mojego taty, pobiegłam z
płaczem do ostatniego pokoju w holu i połączyłam się z babcią. Wiedziałam, że
tylko ona (mimo, że nie dzieliła naszej doli) będzie w stanie mnie zrozumieć.
- Kochanie, tak mi przykro. – rzekła swoim lekko
starczym głosem babcia.
- Nawet nie wiesz jak moja matka wytycza mi to, że
spotykałam się ze śmiertelnikami. – moje zdenerwowanie powoli się uspokajało,
ale i tak chciałam by Rachel wiedziała co czuję.
- Wnusiu, chciałabym ci coś powiedzieć, lecz
przysięgłam sobie, że oprócz twojej matki nikt o tym nie może się dowiedzieć.
Dotrzymam przysięgi, ale chcę byś wiedziała, iż są w naszej rodzinie mroczne
tajemnice.
Zdziwiłam się. O co mogło chodzić mojej babci. No
cóż na pewno nie chodzi o jakąś błahostkę tylko, o coś bardzo ważnego.
- Taaa, mogę cię zapewnić, że mama w życiu mi o
tym nie opowie. – odpowiedziałam stanowczo.
- Uwierz, Amanda zmieniła się od czasu
zamążpójścia, ale czuję, iż cząstka starej jej wciąż gdzieś w niej siedzi.
Pogadałam jeszcze kilka minut z
Rachel, ale niestety wszystkie przyjemności mają kiedyś swój kres. Zerknęłam
przez uchylone okno. Jasna kula połyskiwała bielą, co silnie kontrastowało na
ciemnym niebie. Przez moje ciało przeszedł dreszcz, gdyż poczułam chłodny
powiew nocnego wiatru, ze szczyptą dobrze znanego mi zapachu. Uśmiechnęłam się
i wybiegłam z domu, pędząc za cudowną wonią… ciepłej krwi.
Biegłam przez ulicę, którą
oświetlał jedynie księżyc. Moja prędkość przekroczyła dwieście kilometrów na
godzinę. Byłam pochłonięta ściganiem zdobyczy. Od sześćdziesięciu lat tego nie
czułam, choć bardzo pragnęłam.
Po minucie dotarłam do opuszczonej
gorzelni. Widok był przerażający, ale byłam tak zdeterminowana, wściekła i
głodna, że nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Stanęłam w progu, lekko
ochłonęłam i stanowczym krokiem weszłam do środka. Nie było tam nic
szczególnego – stare maszyny, kilka mebli, podarta sofa. Od razu wiedziałam, iż
to miejsce było domem jakiegoś sklepowego żula. Kiedy pomyślałam o tym, że mam
napić się krwi śmierdzącej alkoholem, od razu zebrało mi się na wymioty. Lecz
wtedy wyczuliłam mój zmysł węchu i nie poczułam żadnej niepożądanej woni.
Ruszyłam, więc przed siebie, a wszedłszy na strych moim oczom ukazało się
dwoje, kłócących się nastolatków. Spojrzałam na siebie i na nich, po czym
stwierdziłam, że jeden z nich jest ode mnie trochę starszy. Użyłam mojego daru
niewidzialności (łamiąc tym samym zakaz matki) i podeszłam na tyle blisko by
słyszeć ich rozmowę.
- Byłeś moim przyjacielem, dlaczego mi to robisz?!
– wykrzyczał jeden z nich.
- Paul, ja nadal jestem twoim przyjacielem.
Przecież nic się nie stało?. – drugi był bardzo pewny siebie.
- Nic?! Nic?! Według ciebie porwanie to nic?!
- To tylko zabawa, głupie żarty. Nic wielkiego.
Jeszcze niedawno byliśmy w tej branży razem.
- To nie jest branża, ani rozrywka, ani praca. My
poważnie grzeszymy Dayson. – wreszcie znałam imię tego drugiego. Powoli
zaczynało się robić gorąco.
- Od kiedy to ty taki pobożny jesteś?.
- Od kiedy przekroczyliśmy zbyt wiele granic.
- Paul, nie panikuj. Chodź, porządnie się
napijesz, zabawisz i od razu zły humorek ci przejdzie.
- Naprawdę myślisz, że można topić swoje smutki i
złość w alkoholu?!
- Tak, do tej pory oboje, podkreślam oboje,
korzystaliśmy z tej kuracji.
- Myślę, iż najwyższy czas to zmienić. – mówiąc to
Paul odwrócił się od swojego byłego kompana i skierował się w kierunku schodów.
Jednakże zatrzymał się by powiedzieć ostatnie słowo.
- I jeszcze jedno, jutro idę na policję. Czas by
wszyscy dowiedzieli się o naszym „hobby”.
- Nie odważysz się. Tylko spróbuj, a odstrzelę ci
ten twój przemądrzały łeb.
- Już nie jestem twoim podwładnym.
Następne zdarzenia działy się tak
szybko, że trudno było mi je zrozumieć. Dayson wyciągnął z kieszeni kurtki pistolet,
strzelił Paulowi w brzuch. Słyszałam krzyk, szybkie stukanie butów o podłogę,
jęki. Zraniony chłopak jeszcze żył, ale wiedziałam, że wkrótce umrze. Liczyła
się każda sekunda. Nie zastanawiając się, znowu przywróciłam swoje ciało do
widzialności, po czym wzięłam chłopaka na ręce i używając superszybkości
pobiegłam do szpitala. W ciągu minuty dotarłam na miejsce, oddałam nastolatka w
ręce lekarzy. Jednym spojrzeniem ocenili jego stan i w mgnieniu oka zadecydowali
o natychmiastowej operacji. Ja usiadłam na krześle przed blokiem operacyjnym i
czekałam na wieści od chirurgów. Zabieg trwał już cztery godziny. Z sali wciąż
wychodziły pielęgniarki, wciąż donosząc nowe, dobrze znane mi torebki z krwią.
Bałam się tak cholernie o życie tego chłopaka, choć znałam jedynie tylko imię.
Poczułam wibrację w kieszeni spodni oraz usłyszałam charakterystyczną melodię.
Odebrałam telefon i usłyszałam przerażony głos Amandy.
- Gdzie ty się podziewasz?!
- Jestem w szpitalu. – starałam się ukryć emocje.
- Jejku, co ci się stało?
- Nic.
- Jak to nic? To co u licha tam robisz?!
- Czekam. Nie martw się o mnie. Pa.
Rozłączyłam się.
Nie miałam już siły na tłumaczenia. Minęły kolejne dwie godziny, a ja nie miałam
żadnych informacji o stanie Paula. Miałam zamiar wejść na blok operacyjny, gdy
wtedy wyszedł z niego jeden z chirurgów. Jego fartuch i rękawiczki były
poplamione krwią, na twarzy również zauważyłam kilka kropel. Spodziewałam się
najgorszego. Łzy zaczęły napływać mi do oczu, aż nagle usłyszałam słowa, które
do dziś siedzą mi w pamięci.
- Twój kolega żyje, ale
gdybyś przywiozła go minutę później to sama chyba wiesz. – głos lekarza był dla
mnie najlepszym lekiem na uspokojenie.
- Dziękuję panu.
- Nie ma za co. Prosiłbym
cię o to byś zawiadomiła rodziców tego chłopaka.
- Ale… - zawahałam się, nie
wiedziałam co powiedzieć. – ja go nie znam.
- Tak bardzo się
przejmowałaś jego losem, że pomyślałem sobie, iż to twój przyjaciel.
- Nie, ja… znalazłam go na…
chodniku.
- No cóż młoda damo, muszę
ci pogratulować. Podjęłaś szybką oraz słuszną decyzję.
- Dziękuję. Mogę się z nim
zobaczyć?
- Przykro mi, ale w tej
chwili to nie możliwe.
- Rozumiem.
Kiedy lekarz
odszedł, rozejrzałam się wokół, a spostrzegłszy pusty korytarz, znów użyłam
mojego daru niewidzialności. Przeszłam przez drzwi i skierowałam się w stronę
oddziału chirurgicznego. Minęłam dwoje, przezroczystych drzwi, aż w końcu
znalazłam te właściwe. Po cichu weszłam do środka. Paul był jedynym pacjentem w
sali, kiedy podeszłam bliżej, mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Miał krótkie,
rozczochrane blond włosy oraz był dobrze zbudowany. Te dwie cechy najbardziej
rzuciły mi się w oczy. Liczne kabelki, podłączone do jakieś machiny, pilnie
czuwały nad jego życiem. Zdecydowałam na zdjęcie z siebie „czapki niewidki”
(często nazywałam tak swój dar). Siedziałam przy nim kilka minut, po czym
miałam już odejść, ale jego powieki zaczęły powoli odsłaniać to co miał w sobie
najpiękniejsze. Błękit jego oczu porównywałam do najcudowniejszych wodospadów
na świecie, ale kolor był niczym w porównaniu z ich głębią – nie mogłam dojrzeć
ich dna.
- Ja ciebie skądś znam. – w
jego głosie dał się słyszeć strach i nie pewność.
- Tak, to ja przyniosłam…
tzn. przywiozłam cię tutaj.
- Ach no tak. – sprawiał
wrażenie jakby dopiero co przypomniał sobie o moim istnieniu, ale ja i tak
wiedziałam, że to był tylko pretekst by zacząć rozmowę.
- Jak się czujesz?
- Dużo lepiej, dziękuję.
Gdyby nie ty, nie byłoby mnie już na tym świecie.
- Pamiętasz właściwie co
się stało? – spytałam chcąc się upewnić, czy pamięta o dosyć szybkim biegu. –
Lekarz powiedział, że zostałeś postrzelony.
- Nie, nic pamiętam. –
spuścił głowę. Wiedziałam, że kłamie; znowu zaczął bać się Daysona.
- Na pewno? Może z kimś się
pokłóciłeś? Albo…?
- A ty co jesteś taka
ciekawska?! Dzięki, że mi pomogłaś, ale nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy.
Po prostu mnie
zamurowało. Ja jeszcze tego dupka ratuję, a on mi tutaj z takim tekstem
wyjeżdża. Wkurzyłam się i chciałam już wyjść, ale wtedy coś mnie tknęło.
- Wiesz, chcę ci odświeżyć
pamięć. Pokłóciłeś się ze swoim „przyjacielem”. Poszło o wasze dotychczasowe
hobby. Ty chciałeś mu się postawić, ale wypaplałeś o jedno słowo za dużo. On
cię postrzelił, uciekł, a ja cię uratowałam i czekałam sześć godzin na
informację czy ty żyjesz, czy nie. I o dziwo cholernie się o ciebie martwiłam!
Mam nadzieję, że już nigdy cię w moim życiu nie spotkam.
Patrzył się na mnie
i nie wiedział jak się ma wybronić. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej
wyszłam z sali i zapragnęłam znaleźć się w moim pokoju. Myślałam o dzisiejszym
zdarzeniu i o tym jak ludzie potrafią być wredni, tylko po to by ukryć swoje
emocje.
Kiedy przyszłam do
domu na zegarku w salonie była północ. Wzięłam gorący prysznic, zjadłam
przygotowaną własnoręcznie kanapkę z serem i szynką, po czym roztrzęsiona
zachowaniem śmiertelnika, położyłam się do łóżka, marząc o jednym – by
zapomnieć o dzisiejszym dniu.
Komentarze
Prześlij komentarz