Rozdział 1

1)
Biegłam. Nie myślałam o niczym innym. Po prostu się bałam, nie przypuszczałam nigdy, że coś podobnego może wydarzyć się mi. Mając sto sześćdziesiąt lat czułam się pewnie, a dodatkowo moja pozycja społeczna jeszcze bardziej podnosiła mnie w tym przekonaniu. Jednak to się stało…
- Mamo! – krzyknęłam ledwo dysząc, dotarłszy do domu. – Chodź tu, szybko!
Moja wystraszona matka zbiegła na dół, nie miała jeszcze nałożonego na siebie makijażu, jednakże i tak wyglądała pięknie. Jej proste, sięgające do pośladków włosy błyszczały po porannym umyciu. Na rękach miała krem, w którego rozsmarowywaniu jej przeszkodziłam. Kiedy znalazła się tuż obok mnie, zauważyłam, iż błękit jej oczu blednie. Bała się.
- Kochanie, co się stało.
- Ludzie! Ludzie tu są. Wjechali wielkimi maszynami zachodnią bramą, mają przerażający arsenał, tysiące ludzi. Oni chcą nas wszystkich zabić, zapewne w tej chwili ginie tam wiele wampirów. Najgorsze jest to, że cały swój sprzęt mają wykonany ze złota. Skąd oni wiedzą o naszym słabym punkcie, przecież zawarliśmy umowę.
- Kati nie bój się. Trzeba wezwać Strażników, pomóż mi, przecież jesteś zastępcą zastępcy głównego Przewodniczącego Rady Wampirów.
- Wiem, masz rację.
Tak to prawda jestem wampirem i szczerze mówiąc jestem z tego dumna. Taka się urodziłam. Chociaż wieczność zaczyna mi się już trochę nudzić. Z jednej strony fajnie jest przeżyć każdy śmiertelny dla ludzi upadek, ale jednak mimo wielu udogodnień, mam też pewne zakazy i obowiązki oraz oczywiście jak każdy wamp słabe punkty, tzn. złoto. Wystarczy, że ktoś dotknie nim lekko skóry nieśmiertelnego, a ten od razu zaczyna się spalać w płomieniach.
Kilka minut później po całym ataku nie było nawet śladu. Zwłoki postrzelonych zostały przewiezione do świątyni, gdzie według tradycji zostaną spalone. Cała ludzka broń została zniszczona w gorącej lawie wulkanu Tuy- Cag, tak jak i reszta ludzkich rzeczy. Śmiertelni żołnierze zostali przewiezieni do więzień, gdzie mieli czekać do czasu, gdy przyjedzie ich przedstawiciel. Owa strzelanina wstrząsnęła Togolesem tak bardzo, iż została zwołana Rada, na której niestety musiałam być obecna.
Znalazłam się przed wielkim budynkiem, który był mi już na tyle znany, że mogłabym bez trudu poruszać się w nim nawet z zamkniętymi oczami. Wszyscy wtajemniczeni nazywali go Twierdzą Wampirów. Był on pomalowany na jaskrawą zieleń, a ogromne, przyciemniane okna idealnie pasowały do tego koloru. Pchnęłam olbrzymie, tytanowe drzwi i skierowałam się w kierunku windy. Wszedłszy do niej spotkałam moją przyjaciółkę, z którą razem „pracuję” w Radzie. Jej krótkie kasztanowe włosy spływały łagodnie na ramiona, zauważywszy mnie od razu się uśmiechnęła ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Cześć Katerino. – mówiąc to objęła mnie, ściskała tak długo póki sama się z owego uścisku nie oswobodziłam.
- Dobrze wiesz, że nienawidzę mojego imienia. – powiedziałam ironicznie.
- Przepraszam, zacznę od początku. Cześć Isabel.
- Cześć Vanesso. – uśmiechnęłam się do niej czule.
Jechałyśmy chwilę w milczeniu, po czym wysiadłyśmy z windy i oparłyśmy się o pobliską, bladoniebieską ścianę.
- Byłaś tam? – spytała mnie nieoczekiwanie.
- Gdzie? – na początku nie mogłam zrozumieć, o co jej chodzi, ponieważ ciągle myślałam o porannym strachu. – A, chodzi ci czy byłam podczas walk?
- Tak.
- Muszę ci opowiadać o tej sytuacji?
- Isabel, proszę chcę wiedzieć wszystko. Przecież rozumiesz. – popatrzyła na mnie ze wstydem.
Skrywałyśmy pewien sekret, bowiem obie czasami uciekałyśmy z Togolesu do miejsc, gdzie mieszkają ludzie. Zapewne nie rozumiecie?. No cóż zacznę od początku. Kilka milionów lat temu ludzie i wampiry żyły ze sobą w zgodzie, ale wiadomo normalną rzeczą jest to, że wampir też musi się czymś pożywić, więc mimo przyjaźni nieśmiertelni zabijali swoich sojuszników. Po jakimś czasie dla śmiertelnych zaczęło się to robić niebezpieczne, dlatego obie rasy zdecydowały się na rozejm. Wampiry obiecały się wynieść do jednego miasta i nie przekraczać jego granic. Ludzie zaś obiecali, że nie będą zabijać naszych, pod warunkiem, że wampy nie będą uśmiercać ich. Ustaliśmy na tą propozycję, jednakże cierpieliśmy na tym bardzo. Dlatego też kilka lat później zaczęliśmy ćwiczyć magię, dzięki której wspólnymi siłami stworzyliśmy Wodospad Życia. Tryskała z niego najprawdziwsza ludzka krew, był to dla nas dzień wyzwolenia, ale okropni ludzie uznali to za akt wandalizmu. Zaczęły się wojny, zakończone dopiero sojuszem w Pickerberg i od tamtego momentu wampiry i ludzie trzymają się od siebie z daleka, zgodnie z umową.
Jednakże ja wraz z moją przyjaciółką jesteśmy zainteresowane ich życiem. Nikt oprócz nas nie wie tyle o ludziach, np. o ich technologiach, które czasem potrafią zaskoczyć, itp.
Ale podczas jednego z takich naszych wypadów, zdarzyła się rzecz, za którą mogłybyśmy zostać wyrzucone z Togolesu. Mianowicie, znudzone już codziennością udałyśmy się do pobliskiej śmiertelnej siedziby w celu (jak to się po ludzku mówi) rozerwania się. Pojechałyśmy, więc do Dallas, gdzie miała się odbyć wielka impreza. Byłyśmy podekscytowane. Po jakieś godzinie szalonego tańca usiadłyśmy przy barze. Zamówiłyśmy drinki. Kilka minut później dołączyli do nas jacyś dwaj chłopcy mniej więcej w naszym wieku ( na ludzkie lata mamy około szesnastu lat). Rozmawialiśmy. Ja nie byłam w stosunku do nich taka ufna i nie zdradzałam swojej tożsamości. Mimo moich obaw okazali się oni bardzo mili, widziałam, iż jednemu z nich wpadła w oko Vanessa. Po godzinie rozmowy zdecydowałam, że lepiej będzie już powrócić do domu. Moja towarzyszka niechętnie się zgodziła, a odchodząc dała swój numer owemu kochasiowi, który (jak się później dowiedziałam) miał na imię Austin. Od tamtego momentu „zakochani’’ spotykają się ze sobą potajemnie.
- Ciężko mi o tym mówić. – stwierdziłam.
- Wiesz jakim uczuciem darzę Austina. Powiedz, czy on tam był? – spytała ma przyjaciółka z nadzieją w głosie.
- Ja go nie zauważyłam, ale równie dobrze to on mógł ich na nas nasłać. Chyba mu nie powiedziałaś?!
- Spokojnie, nie. Chcę go jeszcze trochę bliżej poznać.
- Dobrze wiesz, że zarówno ty i on będziecie mieli problemy.
- Bella, to jest miłość, ty tego nie rozumiesz…
- Bo myślę racjonalnie, a nie bujam w obłokach jak ty.!
Nastała głucha cisza. Śmigła wiatraka, stojącego po lewej stronie zaczęły przyspieszać. Żałowałam swoich słów. Chciałam cofnąć czas, powiedzieć jej to w jakiś inny sposób, ale… taka była prawda.
Nasze milczenie przerwał dzwonek, który zwiastował rozpoczęcie Obrad. Obie udałyśmy się w stronę dębowych drzwi. Usiadłyśmy jak zwykle obok siebie, jednakże dostrzegłam kątem oka, że Vanessa się ode mnie odsunęła. Ogarnęła mnie złość. Przecież ja tylko powiedziałam jej prawdę.
- Proszę o ciszę, idzie przewodnicząca Rady Wampirów.
Z czarnej kotary wiszącej od północnej strony wyłoniła się postać. Sięgające do kostek, białe włosy, miała splecione w warkocz. Czerwone oczy patrzyły na wszystkich z góry, trójkątną głowę miała uniesioną. Twarz była tak umalowana, iż nie dostrzegłbyś nawet jednego pryszcza. Jej imię znał chyba każdy mieszkaniec wamp – miasta. Ophelia była tak pyszna z powodu swojej nieograniczonej władzy, że nawet nie raczyła na ciebie spojrzeć bez jakichkolwiek wyniosłości. Usiadła na diamentowym „tronie’’ i zaczęła mówić, swoim nienagannie łagodnym głosem.
- Moi mili, dzisiejszego poranka, w naszym ukochanym Togolesie, doszło do aktu wandalizmu. Ludzie, których obdarowaliśmy szacunkiem i zaufaniem zdradzili nas! Jeżeli, któreś z was moi radni, wie coś na ten temat, proszę o udzielenie wszelkich informacji.
Rozejrzałam się wokół siebie. Wszyscy spuścili głowy w dół, toteż zdecydowałam się na zabranie głosu. Spojrzałam prosto w sprytne oczy mojej znienawidzonej „ szefowej ’’, po czym wstałam.
- Ja byłam świadkiem tej napaści i to moja matka wezwała Strażników.
Dogłębnie zaskoczona tym stwierdzeniem Ophelia, spojrzała na mnie. Dostrzegłam w niej zainteresowanie i zarazem wściekłość. Nie lubiła mnie, a ja odwzajemniałam te uczucie.
- Mimo swojego młodego wieku, zachowałaś zimną krew. Gratuluję, Katerino. – mówiąc to silnie zaakcentowała ostatnią sylabę mojego pierwszego imienia. Zrobiła to celowo, by pozbawić mnie pewności siebie, jednak działało to odwrotnie.
- Tak, wiesz muszę się przyzwyczajać do nowego stanowiska, które wkrótce zajmę, gdy twoja kadencja już minie.
Jej źrenice rozszerzyły się, a tęczówka zaczęła przybierać jaśniejszy odcień. Cała sala patrzyła na mnie. Nikt nigdy nie powiedział jej tego prosto w twarz. Słyszałam brzęczenie muchy latającej na Mikem – zastępcą „ czarownicy ‘’ ( tak, wraz z mą przyjaciółka nazywałyśmy przewodniczącą Rady).
- Widzę, iż wprost nie możesz się tego doczekać. – mówiąc to posłała mi lodowate spojrzenie. – No cóż, każdy ma prawo mówić co mu się rzewnie podoba. Skończmy te żałosną kłótnię. Katerino, – tym razem akcent padł na przedostatnią sylabę, co już mnie tak nie denerwowało. – opowiedz przebieg zdarzeń.
- Szłam ulicą Bakery i nagle usłyszałam głośny wystrzał, byłam przerażona. Obejrzałam się, …
- Co tam robiłaś o tej porze, skoro wszystkie sklepy są pozamykane. – przerwała mi jedna z radnych, o rudych, kręconych włosach i lekko skrzywionym nosie.
- Wyszłam po prostu na spacer, nie mogłam spać. – odparłam, choć w rzeczywistości wracałam z Londyńskich zakupów ( jak zapewne wiecie krwiopijcy, mogą się poruszać z prędkością światła).
- Rozumiem, kontynuuj. – powiedziała kobieta.
- Więc, tak jak już wcześniej mówiłam, Obejrzałam się za siebie i moim oczom ukazały się ogromne złote maszyny, które w słońcu błyszczały tak obrzydliwe, iż zaczęło mi się robić nie dobrze. Dogłębnie wystraszona pobiegłam do domu i przekazałam tą wieść mojej mamie, która to wezwała Strażników.
- Dobrze, te informacje bardzo nam się przydadzą. Uważam zebranie na zakończone. Możecie się rozejść.
 Mówiąc to wstała i wyszła tą samą drogą, którą weszła, zarzucając oczywiście swoją wielką dupą na prawo i lewo. Zrobiła to specjalnie by podkreślić swoje atuty i pokazać mi, że jestem gorsza.
Idąc rozwścieczona ulicą, mijałam kolejne domy. Wszystkie były takie same: białe ściany, brązowa dachówka i tak przez cały czas. Kiedy minęło kilka minut dotarłam do mojego „gniazdka”. Wyróżniał się i za to go tak bardzo ceniłam oraz nie chciałam się rozstać. Intensywny zielony kolor świetnie współgrał z ciemnobrązowymi framugami okien. Szyby były jasnoniebieskie oraz niezwykle błyszczące, co świadczyło o zachowywanym porządku i czystości w domu, zaś kasztanowy, dwuspadowy dach z wystającym, czarnym kominem dodawał uroku i efektu elegancji. To było miejsce mojego życia…
Wszedłszy do domu od razu poczułam znajomy zapach ciasta czekoladowego, budzącego u mnie wiele wspomnień z dzieciństwa. Wparowałam, więc jak oparzona do kuchni i krzyknęłam.
- Babcia!
Czerwono włosa kobieta spojrzała na mnie, a w jej zielonych oczach dostrzegłam blask. Zwykle opadnięte policzki, były teraz napięte w szerokim uśmiechu, skierowanym do mnie. Rachel (tak brzmiało jej imię) podbiegła do mnie i uścisnęła mnie jak tylko mogła. Poczułam zapach znajomych, różanych perfum bijących silnie od babci. „ Ona nigdy się nie zmieni ‘’ – pomyślałam.
- Bella, jak się cieszę, że cię widzę. – ucieszyło mnie bardzo, iż tylko ona szanuje moje poglądy na temat „Kateriny’’.
- Co cię sprowadza w nasze strony?
- Kiedy tylko dowiedziałam się o rannej strzelaninie, bardzo się zmartwiłam o was…, no i jestem.
- To dobrze, dziękuję. – powiedziałam i znów przytuliłam się do babuni.
- Jak sobie radzisz na nowym stanowisku? – kiedy usłyszałam to pytanie, znów zaczęłam się palić z wściekłości.
- Nie będę kłamać, jest okropnie!
Mina, która pojawiła się na twarzy Rachel nie sugerowała zadowolenia ani też złości, toteż kontynuowałam.
- Ta głupia Ophelia rujnuje mi życie. Wykorzystuje każdą, najdrobniejszą okazję by mnie upokorzyć.
- Wnusiu, pamiętam jak ja byłam w twoim wieku i również zasiadałam w loży. Owa presja nie dotyczy tylko ciebie, spokojnie…
- Rozumiem, ale naprawdę chciałabym już być Przewodniczącą.
- Isabello, nie zasiada się na tronie, dopóki się na to nie zasłuży, pamiętaj.
- To, że „ czarownica ‘’ raz w życiu uratowała kogoś w ludzkim świecie, nie znaczy, iż od razu jest bohaterką.!
- Ja również tak uważam, ale wiesz demokracja robi swoje.
Lekko zdołowana usiadłam przy sosnowym stole i wsmakowywałam się w cudo stworzone przez babcię. Po kilku przyjemnych kęsach usłyszałam dzwonek do drzwi. Zerknęłam, a nie ujrzawszy nikogo chętnego do ich otworzenia, sama wstałam, zostawiając mój raj na pastwę losu. Otworzywszy drzwi uśmiechnęłam się od razu i przytuliłam osobę w nich stojącą – Vanessę. Dziewczyna jednak mimo owego uczuciowego gestu była dziwnie przygnębiona. Zaprosiłam ją do środa, gdzie weszłyśmy do mojego pokoju.
- Dlaczego wyglądasz tak jakby przejechał po tobie pociąg? – spytałam, chcąc wywołać chociaż niewielki uśmiech na jej naburmuszonej twarzy.
- Bo można powiedzieć, że tak się właśnie stało.
- Jak to?! Czy byłaś w szpitalu? – powiedziałam dogłębnie poruszona i zmartwiona.
- Hmm? A nie, żaden pojazd po mnie nie przejechał, to tylko przenośnia.
- Czyli co ci się stało?
- Zastanowiłam się nad słowami, które mi rano powiedziałaś.
- Och, - przypomniałam sobie naszą rozmowę „przy ścianie’’ – Nessa, nie bierz tego do siebie. Ja po prostu w przypływie emocji powiedziałam o kilka słów za dużo.
- Nie, miałaś rację. Naprawdę jestem łatwa i…
- I… - powtórzyłam ze zniecierpliwieniem.
- I to ja mu powiedziałam o naszej prawdziwej twarzy, a on dupek jeden nagadał wszystkim, że wampiry buntują się i chcą zawładnąć całym światem.
- A ludzie mu w to niby uwierzyli?
- Na to wychodzi.
Czasami istoty ludzkie naprawdę mnie zaskakiwały. Ich łatwowierność, czy też głupota potrafiły mnie nawet rozśmieszyć – były serio żałosne.
- Wiesz, że Ophelia musi o tym wiedzieć? – moje słowa były dla niej jak ciosy.
- Boję się, ale wiem, iż muszę ponieść konsekwencję za moje błędy.
Jej postawa wzbudziła we mnie litość, lecz to nie mój głos decydował w tej sprawie. Nie chcę nawet myśleć, jaką karę wymyśli „czarownica’’ tylko po to by upokorzyć publicznie Vanessę.
Następnego dnia udałyśmy się do Twierdzy. Obie miałyśmy zmienne uczucia, chociaż i tak przeplatał je strach i nie pewność. Znalazłszy się tuż przed drzwiami do Sali Obrad, nasze serca przyspieszyły tempa. Postałyśmy kilka minut w milczeniu, po czym weszłyśmy do środka. Wygląd wnętrza się nie zmienił, półokrągły, hebanowy stół nadal stał po środku pomieszczenia, a krzesła były nienagannie równo ustawione. Obeszłyśmy całe umeblowanie, kierując się w stronę czarnej kotary. Moja dłoń podążyła w tamtym kierunku, w celu rozsunięcia jej. Kiedy wykonałam owy czyn, naszym oczom ukazał się diamentowy „tron’’, na którym zasiadała oczywiście Ophelia. Chrząknęłam znacząco, a jej czerwone oczy spojrzały prosto na nas.
- Witaj. – zaczęłam nieśmiało.
- Witajcie, proszę. – gestem wskazała stojącą obok kanapę. – Jakie wiatry was do mnie przywiały?
- Wiatry śmierci, naiwności i samolubności. – powiedziała stanowczo moja przyjaciółka.
- Może trochę jaśniej.
I właśnie w tym momencie Nessa opowiedziała o naszych „wagarach’’ i imprezowaniu. Moje ręce zaczęły się pocić oraz drżeć. Poczułam uczucie dyskomfortu i zaczęło mi się zbierać na wymioty. Po skończeniu opowieści oczy „czarownicy ‘’ zapłonęły czerwienią, policzki zaróżowiły się. Spodziewałam się najgorszego.
- Jesteście tak głupie, czy tylko takie udajecie! – wykrzyknęła wstając ze swojego siedziska. – To przez was zginęło tylu naszych rodaków. Po tobie Katerino, bym się tego nie spodziewała. Chciałaś być Przewodniczącą Rady, ale nie widziałam w tobie nawet iskry chęci. Byłaś wciąż zdziwiona czemu to ja cię nękam, a ja, moja kochana, po prostu pragnęłam wzbudzić w tobie zapał. Zaś ty Vanesso, ośmieszyłaś się w oczach ludzi. Nie będę już wzywała Radnych po to by wyznaczyli wam karę. Nie mam takiego obowiązku. Uważam, iż najodpowiedniejszą karą, będzie wyrzucenie was ze społeczności wampirzej i skazanie na dożywotnie życie wśród ludzi. Już nigdy tu nie wrócicie. Waszych najbliższych również dotknie ta reprymenda. Czasu nie cofnę, więc dla reszty społeczeństwa najlepiej będzie przenieść się do innego wymiaru, na naszą własną planetę. A ludzi zahipnotyzuję tak, iż nie będą w ogóle pamiętali o istnieniu wampirów.
- Ophelio, proszę nie krzywdź nas tak. – powiedziałam błagalnym tonem.
- Za późno, moja kochana. Trzeba było być odpowiedzialnym za swoje czyny.
- Tyle tylko, że ja się nie wygadałam, to była tylko zabawa. – mój głos zaczął się łamać.
- Tak, to moja wina, nie skazuj jej za mnie. – rzekła Nessa.
- Nie, obie jesteście winne tego, że ludzie sobie o nas zbyt bardzo przypomnieli. A tak dla twojej informacji Kate, doszły mnie słuchy, że ty również ujawniłaś swoją tożsamości będąc po wpływem alkoholu. Nie rób więc z siebie takiego niewiniątka.
Byłam zdruzgotana. Przez jedno, no dobra może dwa…, a może siedem…, jedenaście piw. Oh, nie. Upiłam się w trupa. Tak teraz pamiętam moje słowa. Powiedziałam temu chłopakowi, że wampiry nadal zabijają ludzi i, że szykują coś gorszego. Jejku, zniszczyłam sobie życie, sobie i mojej rodzinie. Nigdy więcej nie wypiję nawet kropelki tego świństwa.
Ophelia zaczęła realizować to co przed chwilą nam powiedziała. Uniosła obie ręce w górę, przygasiła światła, zamknęła okna i zaczęła mówić zaklęcie. Nawet nie wiedziałam, że potrafi czarować. Z moich ust chciały wyjść jakieś słowa skruchy, ale wiedziałam, iż nic nie może nam już pomóc.
- Na me wezwanie niechaj się stanie. Niech nowa planeta powstanie i naszym domem się stanie, a ludzie niech zapomną o sekundzie każdej spędzonej z nami i o istnieniu naszym. A dwie te istoty wraz z całą swoją rodziną przeniosą się do świata śmiertelnych, lecz nieśmiertelności swej nie stracą. Ale ich wygląd niechaj się zmienia z upływem lat na ziemi spędzonych…


Usłyszałam szum, poczułam uderzenie w głowę i ogromny ból całego ciała. Chciałam umrzeć, ale z każdą myślą ból się nasilał, … i nasilał, … i nasilał… Aż w reszcie osłabł.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Coś nowego...

Rozdział 2